4 lis 2008
The Mexican - adios smak
Igor - Ta restauracja istnieje na łódzkim rynku od wielu lat. Dotychczas bywaliśmy w innej meksykańskiej restauracji "Hola Amigo". No ale nic nie trwa wiecznie i niestety lokal przy ul. 6 Sierpnia 2 zmienił swoje oblicze i nie jest już tym samym lokalem.
Asia - Zawitaliśmy więc za róg, do The Mexican, zwanej po prostu "meksikaną". Jest to lokal w podwórzu przy ul. Piotrkowskiej 67, tam gdzie znajduje się kino Polonia, "Fashion Cafe" (dawne "Pret a cafe") i pizzeria Presto.
Igor - Weszliśmy do środka przez drzwi niczym z westernu. I niemal od samego wejścia przywitał nas kelner przebrany za cowboya. Spytał się, czy życzymy sobie miejsca dla dwojga i wskazał ręką proponowane miejsce przy oknie. My jednak mieliśmy ochotę iść na piętro.
Asia - Dodajmy, że swoje przywitanie zaczął od sformułowania "Hola Amigo!", gdy weszliśmy na piętro dokładnie te same słowa usłyszeliśmy od obsługującej tam kelnerki. Zajęliśmy wolny stolik i po chwili podeszła do nas kelnerka, która podając karty przedstawiła się i powiedziała, że dziś będzie nas obsługiwać. Podczas naszego testowania jeszcze się z takim powianiem nie spotkałam.
Igor - Usiedliśmy sobie w takim miejscu, że widzieliśmy niemal całą salę. Widzieliśmy każdego kto wchodził po schodach, na których nota bene stały cmentarne znicze - to niedopałki po Halloween.
Asia - Widać, że w lokalu świętowano z tej okazji, gdyż prócz normalnego meksykańskiego wystroju, butelek, ogłoszeń typu "poszukiwany" (ang. "wanted"); na ścianach, schodach i pod sufitem widać było pseudo pajęczyny.
Igor - No ale ok, wróćmy do obsługi. Na piętrze obsługiwała para - kelner w amerykańskim kapeluszu i kelnerka wyglądająca jak... no jak pani z saloonu. Wygląda efektownie, ale jakoś w restauracji tego nie czuję. Ma to odciągać wzrok od jedzenia, czy jeszcze coś innego? Ważne że charakterystycznie? Tak czy inaczej nasza kelnerka przyniosła nam po dwie karty. Czekaliśmy na nią około 5 minut.
Asia - Moja karta składała się z dwóch kartek formatu A4 ze spisem dań i napojów, oraz wąskiej kartki z drinkami (włożonej luzem do tamtej).
Igor - Ja dodatkowo miałem jeszcze kartę z alkoholami i deserami. A na czas wertowania menu, otrzymaliśmy mały pojemniczek z trójkątnymi chipsami z kukurydzy - nachos, podane wraz z sosem salsa. Miło się chrupało.
Asia - Dość szybko doszłam do wniosku, że mam ochotę na kurczaka. Wybrałam Chimichangę czyli pszenną tortillę z polędwicą robiową, mozzarellą, ryżem paila i sałatką. Chociaż do tj pory nie wiem jak to wymówić ;-)
Igor - No a ja miałem nie lada problem na co się zdecydować. Postanowiłem zrobić to samo, co kiedyś w Istambule - wybrałem duży talerz z różnymi rodzajami mięsa. W zestawie Mix mex są żeberka z grilla, pikantne skrzydełka, mięso mielone w tortilli, ziemniaki zapiekane z serem i surówka. Stwierdziłem, że takie różnorodne mięsiwa pozwolą mi w pełni ocenić co w Mexicanie serwują.
Asia - Do tego wybraliśmy napoje gazowane, które w The Mexican nalewa się samodzielnie z dystrybutora, tak więc dostaje się szklankę i leje ile się chce. Gdy kelnerka przyjmowała zamówienie zapytała o stopień ostrości mojego dania. Do wyboru miałam: ostry, bardzo ostry i łagodny. Zdecydowałam się na ten ostatni.
Igor - U mnie wyboru ostrości już najwyraźniej nie ma. Kelnerka przyjęła zamówienie, zabrała karty menu i zniknęła. Ja stwierdziłem, że to czas na poszukanie toalety. Poszedłem więc w kierunku, który wskazywała tabliczka z napisem "toaletos". No to poszedłem w ten korytarzyk, a tam kolejna łamigłówka i radosna twórczość z nazewnictwem. Ok, może staroświecki jestem, ale lubię wiedzieć jakie drzwi otwieram. A łatwe to nie jest, tym bardziej że w tym korytarzyku naliczyłem 7 par drzwi. Zaglądałem niemal za każde, a to łazienka damska, a to męska, a to dla obsługi, a to jakiś schowek, dopiero na końcu znalazłem toaletę. Wszystkie wejścios były stylizowane na westernowe wychodki.
Asia - Ja w tym czasie obserwowałam lokal. A konkretnie dodatki. Np. obrusy - papierowe kwadraty, wymieniane po każdych gościach, świeczki na stołach i czytałam sobie menu. W części z alkoholami znalazłam zapis, że zamawiając jeden z trunków otrzymuje się razem z kompanem do picia. Byliśmy we dwójkę, więc nie sprawdzaliśmy tego, ale opcja jest ciekawa.
Igor - Ale właśnie, te papierowe obrusy. Doceniam, że każdy klient dostaje nowy (oby), ale wiecznie klejący się do rąk papierzysko, nie jest czymś przyjemnym. W menu wyczytałem także, że jeden z deserów podawany jest przez tajemniczego Zorro. Kiedyś słyszałem od znajomego, że jeśli zamówi się to danie, gasną światła a na salę wpada przebrany kelner a reszta bije mu brawo... Jako że my staramy się iść do knajp po jedzenie i zwykle "testuJemy", nie zdecydowaliśmy się na te cyrkowe popisy.
Asia - Po około 20 minutach od zamówienia na stole pojawił się talerz z moją "Chimichangą". Talerz dość nietypowy bo w kształcie ośmiopłatkowego kwiatka. Na środku z ogromną tortillą, zawiniętą jak duży krokiet. Po obu stronach z surówką z białej kapusty, śmietaną i sosem. Całość wyglądała nietuzinkowo.
Igor - Ponieważ mojego dania jeszcze nie było, wziąłem dwie puste szklanki i poszedłem do dystrybutora. Fajny gadżet, gdyby nie to że nalewany napój strasznie się pienił i musiałem nalewać na raty - trochę piany, odczekać aż opadnie, znowu piana itd. Wróciłem do stolika i w tym samym momencie podeszła kelnerka z moim daniem. Było podane na ogromnym półmisku.
Asia - Moja tortilla była chrupiąca, ciepła, środek był wyjątkowo łagodny. Kwaśna śmietana urozmaicała smak, ale nie jestem wielbicielką takiego połączenia. Smaczna była także surówka. Świeża, chrupiąca, mile oczyszczająca kubeczki smakowe.
Igor - Nie wiedziałem za co się zabrać, mając w pamięci adnotacje z menu "ponoć najlepsze żeberka w mieście", postanowiłem zacząć właśnie od tego rodzaju mięsa. Powiem tylko tyle - świetne... jako podkład do picia dużej ilości wódki. Takich tłustych żeberek nie jadłem chyba nigdy w życiu. Ludzie, gdzie wy to kupujecie? Straszne, kość tłuszcz, trochę mięsa - tłustego. Smaku nie oceniam bo i nie doceniam czegoś czego nie ma.
Asia - Postanowiłam dopić mojego sprite i uzupełnić szklankę. Jednak od samego początku coś mi nie pasowało w smaku. Mocno gazowany, mało słodki... taki mało-spritowy. Nie ośmielę się powiedzieć, że to nie był sprite. Może po prostu proporcje przy dystrybutorze zostały źle ustawione.
Igor - Ja zabrałem się za kolejne mięsko w zestawie - mielone. Nie no rewelacja! Pyszne, soczyste, o fajnym smaku. Tu choć czuć że dodano jakieś przyprawy. W tym momencie przyszła kelnerka z miseczką wody i kilkoma cytrynami w środku - to gdyby zdecydował się pan jeść skrzydełka rękoma - dodała. W takim razie spróbowałem skrzydełek. No i znów to samo. Czy tu przychodzi się jedynie pić, a jedzenie służy za zagryzkę do alkoholu? Naprawdę, uwielbiam skrzydełka, ale te "demeksikańskie" były przeraźliwie tłuste. I szczerze powiedziawszy współczuję restauracjom, które kupują drób tak paskudnej jakości. Nic, nawet przyprawy, nie mogły sprawić żeby te skrzydełka mi jeszcze zasmakowały.
Asia - Nie będę się tak rozpisywać o swoim daniu, bo choć porcja pokaźna, to bez rewelacji i zaskoczeń przy każdym kęsie. Słowo więc o muzyce sączącej się z głośników. Kubańsko-meksykańskie rytmy. W klimacie, spokojne, niezbyt głośne, pozwalające na swobodną rozmowę.
Igor - Na moim półmisku pozostał jeszcze niespróbowany ziemniak zapiekany z serem. Przepołowiony duży kartofel, z położonym na wierzchu zasmażanym serem. Fajny smak, choć ziemniak wole jak jest nieco bardziej miękki. Na koniec surówka, nic specjalnego ale smakowała na świeżą i była soczysta.
Asia - O ile na początku pobytu w The Mexican miałam ochotę na deser, to po skończeniu dania, po prostu brakło na niego miejsca. Poprosiliśmy więc kelnerkę o rachunek.
Igor - Ja podobnie. Po takim tłustym żarciu, to żaden deser nie pasuje. Kelnerka po chwili wróciła z etui - w środku poza wydrukiem, był także rachunek i ulotka reklamowa.
Asia - Na rachunku ręcznie dopisany tekst "Dziękujemy, adios" i słoneczko. Pozytywna sprawa. Uśmiechnęliśmy się choć rachunek nie należał do najniższych. Zostawiliśmy należną kwotę i nie czekając na resztę zaczęliśmy wychodzić. Przy drzwiach na dole ponownie spotkaliśmy cowboya, który mile nas pożegnał i zaprosił do ponownych odwiedzin.
Igor - Ogólnie wizyta jak medal - ma dwie strony, zupełnie różne. Jedna to obsługa, a drugi to jedzenie. Czy mi się podobało i tam wrócę? Z punktu widzenia osoby chcącej dobrze zjeść, to wyszedłem kompletnie niezadowolony, a im więcej czasu mijało tym czułem się coraz gorzej. Jeśli miałbym iść na męski wieczór tylko dla miłej obsługi... być może, o ile nie trafilibyśmy na jakiegoś cowboya ;-)
Asia - W sumie jest to chyba lokal na pogaduchy przy mocnych trunkach. Choć gruchające gołąbki przy małych stolikach także widziałam. Polecam na wypad większą ekipą na kolację z procentami; wtedy trzeba zamówić ten deser z Zorro - będzie wesoło, będzie co wspominać. Czy będzie smacznie? To zależy od gustu.
Wydatki:
Chimichanga de pollo 16.50 zł
Mix mex 29.90 zł
Napój 5.00 zł
Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: -1
czas: +5
wystrój: +3
czystość: +4
Ogólna ocena:
Restauracja The Mexican
Łódź, ul. Piotrkowska 67
tel. 042-633 68 68
www.mexican.pl
Wyświetl większą mapę
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zgadzam się z waszą opinią. Pisałem ostatnio recenzje na gastronauci.pl (http://www.gastronauci.pl/lokal.php?p=5190)i doszedłem do podobnych wniosków.
OdpowiedzUsuńKnajpa fajna, jedzenie jednak na dość niskim poziomie. Obsłudze też zdarzają się spore wpadki.
Czekam na wasze kolejne degustacje, może znajdziecie miejsca do, których nie miałem jeszcze okazji trafić.
Pozdrawiam
--
40i4
Ja natomiast sie nie zgadzam, tzn. nie wypowiem sie o daniu Igora, bo go nigdy nie jadlem, natomiast Chimchange jadlem tam kilka razy w wersji ostrej i mi bardzo smakuje, wysmienite pikantne nadzienie lagodzone smietana, mniam, to samo buritosy do ktorych jest jeszcze zupelnie niezly sos guacamole (do chimchangi chyba go nie ma ?)
OdpowiedzUsuńnapewno nie jest to jedzenie z "wyzszej polki" ale mysle ze dla wszelkich Marhab,Sphinxow i Siouxoow zupelnie niezla alternatywa, Ja polecam.
xmichalx
Po wizycie w Mexicanie odnoszę podobne wrażenie. Jest to fajny lokal na wieczorne wyjście z kumplami, ale kompletnie nie nadaje się na niedzielny obiad. Byłam tam z mężem dwa razy i on ani razu nie wyszedł stamtąd najedzony... Może źle wybieraliśmy dania... a może to nie ten typ kuchni, którą lubimy.
OdpowiedzUsuńNajlepiej wspominam Margaritę i kelnera kowboja:)
Po wczorajszej wizycie w Mexicanie w Manufakturze, zostałam tak zszokowana podaniem sernika przez Zorro, że już nigdy tam nie zajrzę. Wrzeszczący furiat w masce zbiegł ze schodów z ów sernikiem, kopnął w nogę od stolika, rzucił mi dosłownie ten sernik pod nos i uciekł. Talerz pękł na kilka kawałków, bita śmietana z sernika ochlapała mnie,cały obrus i moje przestraszone dziecko. Nikt jeszcze tak chamsko mnie nie obsłużył.Myślę, że to nie był Zorro - to był po prostu BURAK.
OdpowiedzUsuń