2 sie 2008
HollyŁódź - to nie był film
Asia - W ankiecie umieszczonej na naszej stronie w lipcu do wyboru były lokale takie jak: Malinowa, Marrakech, Karczma Bazyliszek i HollyŁódź. Niewielką przewagą wygrało HollyŁódź, choć to lokal, który z racji nazwy i wystroju powinno się odwiedzić zwłaszcza w czasie Camerimage.
Igor - Choć nie ukrywam, że z racji walki do końca z Malinową, także i tam zawitamy niebawem. No ale dzisiaj odwiedziliśmy zwycięzcę.
Asia - HollyŁódź ciężko przegapić. Znajduje się na rynku Manufaktury - w tym samym budynku co dyskoteka Elektrownia. W sezonie letnim przed wejściem znajduje się dość duży ogródek.
Igor - Wszystko co do tej pory słyszałem o tym lokalu to: nazwa, oraz to że potrawy nazwano tytułami różnych filmów. Pomysł dość ciekawy zwłaszcza w mieście aspirującego do miana filmowego. Tak więc kompletnie nie wiedziałem co zamówić, ani z czego będę wybierał.
Asia - Gdy tylko zajęliśmy miejsca przy stoliku w ogródku, podeszła do nas kelnerka i podała nam duże (A4) zalaminowane menu. Niezbyt grube.
Igor - Z mojego menu wysypały się trzy, luźno włożone, także zalaminowane karty. Dwie sztuki "Kids menu", oraz jedna z "mrożonymi kawami". Kilka chwil lektury i już wiem że przyszliśmy do restauracji, która opisuje się mianem "pizzeria & trattoria". Tylko czemu taka nazwa?
Asia - Nazwa pizzeria jest jak najbardziej zasłużona - do wyboru kilkanaście rodzajów pizzy. Pozostałych dań skromnie: kilka zup, parę dań głównych, cztery desery, kilka drinków. Wszystko o nazwach filmowych.
Igor - No właśnie nie wszystko! Bo tytułowe pizze, już takich nazw nie mają. A pozostałe nazwy dań... no cóż. Rozbawiła mnie nazwa dla żeberek "Kolekcjoner kości", natomiast zdziwiło mnie to, iż w lokalu o tak łódzkiej nazwie jest tylko jedno danie z nazwą filmu nakręconego w Łodzi. Honoru broni Vabank - a pod tą nazwą kryje się jakaś tajemnicza zupa dnia.
Asia - Ja wybrałam "Miłość, nie przeszkadzać" - czyli makaron penne z brokułami i Gorgonzolą, ale jak zamawiałam to kelnerka poprosiła jednak o nazwę nie-filmową.
Igor - No właśnie, skoro nawet obsługa nie zna nazw, to po co je nadawać? Ja już nie zamawiałem "Klejnotu Nilu", lecz poprosiłem o Łososia norweskiego z grilla. Ważna uwaga - do wszystkich dań, trzeba domówić dodatki. Ja zdecydowałem się na porcję frytek.
Asia - Poprosiliśmy także o zimne napoje, jeszcze przed jedzeniem. Na szczęście kelnerka doskonale zrozumiała nasze pragnienia i zimne picie stanęło na stole kilka chwil później. Dla mnie szklaneczka zimnej wody, a dla Igora Sprite.
Igor - Mieliśmy przy tym chwilkę czasu aby porozglądać się po ogródku... każda z kelnerek miała swój "rewir" i bez większych problemów sobie z nim radziła. Szkoda, że żadna z osób nie zamiatała ogródka, albo przynajmniej nie zbierała z ziemi mniejszych śmieci jak pety.
Asia - Ja ten moment wykorzystałam na poszukanie toalety. Gdy weszłam do środka budynku poczułam przyjemny chłód klimatyzacji. Bez trudu znalazłam toaletę. Dość dużą, przestronną, ale jednocześnie ciemną. Na poprawkę makijażu raczej panie nie mają co liczyć. Jedyna rzecz, która mnie uderzyła to duża, jasna kartka na ciemnych płytkach - zawierała co godzinę podpisy, potwierdzające kontrolę czystości. Szkoda, że definicja słowa czystość nie zawiera także czyste lustra.
Igor - Wnętrza całej restauracji to przede wszystkim ogromny napis "HollyŁódź" wzorowany na kalifornijskim pierwowzorze. Poza tym widać, że właściciele włożyli wiele siły i środków w udekorowanie wnętrz. Niemniej jakoś wnętrza kompletnie nie korelują z nazwą lokalu, nie pasowało mi to za bardzo.
Asia - Chwilę później przyszła kelnerka z naszymi daniami (jakieś 20 min od złożenia zamówienia). Moje penne było podane w niewielkiej miseczce. Przyjemnie ugotowany makaron, mocno rozdrobnione różyczki brokułów i dużo Gorgonzoli. Wszystko przyjemnie ciepłe i wyraziste w smaku.
Igor - Na moim kwadratowym talerzu, znalazłem poza porcją frytek, także trzy kawałki łososia pokrojone w dzwonka. O frytkach mogę powiedzieć tylko tyle, że olej na którym były zrobione, swoją świeżość miał już dawno za sobą. Łosoś zaś, był przepyszny - soczysty, wyrazisty w smaku, dobrze wysmażony, pachnący. Aż chciało się jeść.
Asia - Moja porcja, choć nie sprawiała wrażenie dużej, przyjemnie zapełniła mój żołądek. Jednak chciałam zmienić intensywny smak sera na jakiś bardziej słodki, wakacyjny. Na stole w dalszym ciągu mieliśmy jedną kartę, więc przejrzeliśmy ją pod kątem deserów... Zdecydowaliśmy się na koktajle lodowe. Ja wybrałam Carlo (mleko, gałka lodów truskawkowych, syrop truskawkowy i bananowy, bita śmietana) a Igor - Madame (sorbet ananasowy, mleko, sprite, likier cytrynowy, syrop z czarnego bzu i lód).
Igor - Mój koktajl sprawi przyjemność wszystkim, lubiącym orzeźwienie i nietuzinkowe smaki. Z pewnością nie jest to deser do zasłodzenia, bo koktajl jest dzięki składnikom, dość specyficzny w smaku. Wyraźnie wybija się smak ananasa, a reszta dodatków stanowi tylko miłe uzupełnienie. Dla mnie, osoby lubiącej słodkie desery, koktajl był lekkim zawodem. Ale za to Asia dostała coś przepysznego.
Asia - W szklance przypominającej szklankę do piwa, o pojemności 0,3; dostałam coś rewelacyjnego. Jednocześnie gęste i słodkie, syrop truskawkowy i bananowy stworzyły rewelacyjną mieszankę słodkości. Do tego wszystkiego bita śmietana dodatkowo zagęszczająca całość. Zdecydowanie polecam ten koktajl jako deser.
Igor - No i nastał czas płacenia. Jedno spojrzenie na kelnerkę i od razu wiedziała o co chodzi. Do obsługi nie mam żadnych zastrzeżeń. Podeszła tylko aby się spytać, czy chcemy płacić gotówką czy kartą.
Asia - Plusem tego lokalu jest jego lokalizacja - w samym sercu Manufaktury. Pozwala to śledzić grę na plaży, wypatrywać znajomych... wieczorem zaś można popatrzeć na trendy mody dyskotekowej ;-) bo restauracja połączona jest z klubem "Elektrownią RP".
Igor - To co mi się nie podobało w całej tej restauracji to brak spójności. Idąc do restauracji nazywającej się tak szczególnie, spodziewałem się czegoś więcej niż kilku nazw-tytułów i to jeszcze niełódzkich filmów. Dodatkowo, kompletnie nie rozumiem, czemu zdecydowano się tylko na włoską kuchnię, a nie międzynarodową. Karty menu ani kelnerki także nie wyróżniały się niczym szczególnym. No i na koniec wystrój, który... no właśnie, tylko z imitacji amerykańskiego napisu Hollywood, był jakoś filmowy.
Asia - To ja jeszcze na koniec napiszę słówko o cenach - zdecydowanie klubowych, zwłaszcza jeśli chodzi o alkohole. Małe piwo butelkowe 6 zł, 40ml wódki za 7 zł i tak dalej... to znaczy drożej.
Igor - Może kiedyś wrócimy jeszcze do HollyŁódź, aby spróbować pizzy.
Wydatki:
Makaron penne z brokułami 16.00zł
Łosoś norweski z grilla 18.00zł
Frytki 5.00zł
Woda 3.00zł
Sprite 0,2l 4zł
Koktajl Carlo 11.00zł
Koktajl Madame 11.00zł
Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: 5
jedzenie: 4
czas: 4
wystrój: 3
czystość: 3
Ogólna ocena:
HollyŁódź Pizzeria & trattoria
Łódź, Manufaktura
tel. 042-633 03 42
www.elektrownia1912.pl/restauracja
Wyświetl większą mapę
Film z mmLodz.pl
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Fajna notka i ciekawie ogląda się jeszcze ten filmik. Będziecie już tak zawsze podłączać wywiady?
OdpowiedzUsuńCo do lokalu to byłam w nim ze znajomymi, ale trafiliśmy na niemrawą kelnerkę która nie wiedziała co ma w karcie ani w barze. Kolega zamówił Mojito, a po 15 minutach oczekiwania dowiedział się, że zabrakło mięty! (przez ten czas to już ktoś zdążyłby skoczyć do reala). A najlepsze jest to że potem zamówiliśmy desery - "tajemniczy ogród" to miseczka owoców z puszki :(, a puchar lodowy przystrojony był... BAZYLIĄ!
Miałam nie odwiedzać ponownie HollyŁódź, ale smakowicie opisaliście te koktajle , więc może się skuszę.
Piszcie dalej!
Hmmm co do braku mięty do mojito to z tego co wiem to ostatnio dość spory problem w manufakturze. Sam pracowałem kiedyś w jednej z restauracji w manufakturze i wiem że braki świeżej mięty niestety zdarzały się dość często a real (o dziwo nawet makro i selgros) świeciły pustkami jeśli chodzi o tą roślinkę. Wiem że mojito bez świeżej mięty to nie to samo, ale chyba nie można winić restauratorów za to że w Polsce tak słabo zaopatruje się dostawców :).
OdpowiedzUsuńMiałam dziś nieprzyjemność być w tym lokalu. Jedno wiem na pewno- nigdy więcej. Absolutna porażka.
OdpowiedzUsuńPanie kelnerki są skoncentrowane na wszystkim, tylko nie na swojej pracy. Karty oraz sztućce zostały nam przez kelnerkę na stolik dosłownie rzucone, pani była zajęta rozmową z koleżanką "gdzie ona wczoraj była".
Na zamówioną zupę czekaliśmy z dobre 2o minut, co można jednak przeżyć, jednak rzekomy krem z pomidorów podany został w... garnku z przykrywką. I nie było to bynajmniej jakieś fajne, stylizowane naczynie, tylko zwykły, mały garnuszek wprost ze sklepu "wszystko za 4 złote". Zawartość garnuszka stanowiła dziwna mikstura smakująca jak mieszanka sosu do pizzy, ketchupy i sosu do makaronu marki "Knorr". Wisienką na torcie był fakt, iż garnek był od spodu przypalony.
Narzeczony zrezygnował z zupy po 3 łyżkach, ja się skusiłam, bo od rana nic nie jadłam. Postanowiłam, że dam szansę jeszcze pstrągowi. Drugie danie było podane już lepiej (na drewnianej desce do krojenia, chyba na zastawę stołową już ich nie stać), ryba wyglądała dobrze, jednak jej smak, konsystencja i przyrządzenie pozostawiały wiele do życzenia. Serwowana była z odrobiną okrutnej surówki- u łódzkich chińczyków podają lepszą. Wymienione danie zjadłam ok. 5 godzin temu, jednak nadal z niepokojem czekam na reakcję mojego żołądka.
Jeśli chodzi o wystrój lokalu to naprawdę nie ma się czym zachwycać, nic ciekawego. Zamiast przyjemnej muzyki z głośników płynie radio eska (czy coś tego pokroju) i słuchanie radiowej listy przebojów do obiadu nie każdemu może pasować. Nam zdecydowanie działało na nerwy. Kelnerki raczej sobie nie radziły, bo ciągle do baru podchodzili kolejni zirytowani klienci ( że za długo czekją, że Pani zapomniała do wrzątku dodać woreczką z herbatą itd).
Najśmiejszniejsze w tej opowieści jest to, że za ten obiadowy koszmar zapłaciliśmy 57 złotych. (jeden krem z pomidorów i dwa pstrągi).
Absolutnie odradzam ten lokal.
Jakie tam są kelnerki? Słyszałem ,ze w mini ,ze majtki widac to prawda?
OdpowiedzUsuńPewnie kelnerki to dziwki tam wystrojone ?
OdpowiedzUsuńPanie kelnerki są miłe i żadnych majtek im nie widać:P a to, że na jedzenie trzeba długo czekać i nie jest zbyt smaczne to już nie ich wina, więc zażalenia trzeba raczej kierować do kuchni...
OdpowiedzUsuńOsoby, które rzucają sztućce na stół, nie patrząc w ogóle w stronę klienta którego obsługują i rozmawiają w tym czasie z koleżanką nie mogą być zakwalifikowane jako "miłe kelnerki" moim zdaniem.
OdpowiedzUsuń