24 paź 2008

Gęsi Puch - smaczna kakofonia


Asia - W głosowaniu prowadzonym przez cały wrzesień, wybraliście restaurację Gęsi Puch. Ponad 50% czytelników stwierdziło, że powinniśmy odwiedzić ten lokal. W październikowy piątek, bez wcześniejszej rezerwacji, wybraliśmy się w okolice osiedla akademickiego Politechniki Łódzkiej.
Igor - Bo restauracja ta znajduje się na skrzyżowaniu Al. Politechniki i ul. Radwańskiej, w budynku pofabrycznym. Każdy jeżdżący w tych okolicach, bez trudu namierzy ten lokal, bo wejście znajduje się od strony ulicy.
Asia - Weszliśmy, choć nie wiedzieliśmy czego się spodziewać... budynek fabryczny, okolica studencka, nazwa jak dla karczmy. Zaraz jednak po przekroczeniu progu Gęsiego Puchu zrozumieliśmy skąd "gęsi" w nazwie. Przed nami znajdowały się dwie OGROMNE gęsi - tak na oko 2,5 metra. Przyznam, że intrygująca dekoracja.
Igor - Kicz okrutny, niczym pojazdy dla zakochanych w parku rozrywki. Ale dalej już nie było tak łatwo aby ocenić styl wystroju lokalu. No ale zanim zaczęliśmy się na dobre rozglądać po jednej sali, podeszła do nas managerka i grzecznie przywitała. Od razy wypytała się dla ilu osób potrzebny jest stolik, czy chcemy usiąść przy piecu opalanym drewnem, czy może gdzie indziej. Opcji aby wejść na pierwsze piętro nie było - tego dnia odbywała się tam impreza zamknięta - jak się później okazało jakieś urodziny.
Asia - Wybraliśmy stolik z boku sali i już po chwili podeszła do nas kelnerka podając menu i od razu zabierając zbędne kieliszki (stolik przygotowany był na więcej osób). Menu to kartka A3 złożona na pół. Wybór niezbyt imponujący.
Igor - W menu można znaleźć 5 rodzajów zup, 8 przystawek, 3 rodzaje pierogów, 9 dań głównych i 5 deserów. Plus napoje zimne, ciepłe i alkohole.
Asia - Ceny od 8 zł do ponad 50 zł za jedno danie. Lokal ewidentnie nie jest nastawiony na studencką kieszeń. Dość szybko wybraliśmy dania dla siebie. Ja zdecydowałam się na filet ze szpinakiem i grzybami w sosie pomidorowym, z ryżem i surówką z białej kapusty z ogórkiem.
Igor - Ja stwierdziłem, że zjem rybkę - łosoś z pure, a do tego blanszowane warzywa. W menu nie było win, więc gdy podeszła do nas kelnerka, spytałem się czy w lokalu serwowane są też jakieś wina. Kelnerka od razu stwierdziła, że zaraz przyniesie kartę win, co powiedziała zaraz uczyniła.
Asia - Gdy Igor wybierał dla siebie wino, ja zdecydowałam się na herbatę. Wybraliśmy po prostu stolik przy oknie i coraz bardziej czułam, wiejący od niego chłód.
Igor - No właśnie, to bardzo dziwne. Na dworze nie ma jeszcze mrozów, a czułem się jakby było co najmniej 20 stopni poniżej zera. Kelnerki opatulone chustami, widać było po nich że niska temperatura w lokalu to normalność. I nawet ten opalany drewnem piec nie dawał rady - w restauracji panował przejmujący chłód.
Asia - Chwilkę tak siedzieliśmy, gdy nagle podeszła do nas inna kelnerka z pytaniem czy nasze zamówienie zostało już przyjęte. Ponieważ nie, zaproponowała zapisanie naszych wyborów, a Igorowi dodatkowo pomogła w wyborze najbardziej odpowiedniego wina.
Igor - Zamówiliśmy dania które wybraliśmy, ale o wino wolałem spytać. W karcie tylko dwie pozycje były serwowane na kieliszki, resztę można było kupić jedynie na butelki. Spytałem się więc, które wino kelnerka by mi poradziła. Niestety, nie była w stanie powiedzieć mi nic poza to co wyczytałem w karcie. Zamówiłem więc lampkę Mederano blanko.
Asia - Korzystając z chwili przerwy odwiedziłam toaletę. Zdecydowanie nową, lśniącą, pachnącą i chłodną (od okien). Widać, że ktoś projektując ten lokal nie szczędził pieniędzy na wyposażenie.
Igor - Kiedy i ja wróciłem z równie wypicowanej toalety, na stole czekała na nas przekąska. A był to mały kawałek z jednej strony przypieczonego pysznego pieczywa, a do tego twarożek.
Asia - W sam raz na przeczekanie, oszukanie żołądka i podsycenie apetytu. Po dłuższej chwili kelnerka podała nam nasze napije oraz sztućce... i gdy już chciałam sięgnąć po cukier, sądząc, że na dania jeszcze trochę poczekamy, podeszły do nas obie kelnerki niosąc nasze dania.
Igor - WOW! To pierwsze wrażenie. Pięknie podane, kuszące zapachem, wyglądem i sposobem przygotowania, plus małe niby nic nie znaczące dodatki. Mój łosoś położony był na kupce tłuczonych ziemniaków (nazwanych szumnie pure), reszta talerza udekorowana polanym sosem pomarańczowym i czekoladowym. Warzywa blanszowane, podane były w osobnym półmisku. Do tego sosjerka z sosem pieczarkowym.
Asia - Na moim talerzu uwagę przykuwał kieliszek, w którym schowany był ryż (mieszanka białego i dzikiego). Kelnerka odkryła go dopiero gdy danie stało przede mną. Dwa filety z kurczaka nadziane farszem szpinakowo-grzybowym, do tego sałatka na osobnej miseczce. Wszystko ciepłe, pachnące i zachęcające do jedzenia. Smak nie rozczarowywał. Wszystkie zmysły mówiły mi: "tak, to jest smaczne".
Igor - I wszystko smakowałoby jeszcze bardziej gdyby nie mały mankament - przez wspomnianą wcześniej niską temperaturę, musiałem jeść dość szybko, bo niestety jedzenie stygło w oczach.
Asia - Gdy już mieliśmy okazje skosztować każdego elementu naszych dań podeszła managerka lokalu z pytaniem czy nasze potrawy nam smakują. Przy czym mnie zapytała wprost czy smakuje filet, a Igora, czy łosoś... Słowem nie będąc przy składaniu zamówień wiedziała co jemy.
Igor - To było miłe, że obsługa się pyta czy smakuje. Bardzo to lubię, bo odczytuje to jako wyraz szacunku dla klienta. Może i każdego pytają, ale miłe. Niemniej po kolejnych kilkunastu kęsach podeszła pierwsza z kelnerek z tym samym pytaniem. Znów z uśmiechem, a my znów odpowiedzieliśmy że przepyszne. Jednak gdy po jakimś czasie podeszła i druga z kelnerek, znów pytając czy nam smakuje, zaczęło mnie to bawić. Czy aby oni nie są pewni czy podali nam smaczne potrawy?
Asia - Po skończonym daniu stwierdziłam, że danie i herbata troszkę mnie rozgrzały, więc może warto spróbować deseru. Zabierającą naczynia kelnerką poprosiliśmy więc o menu i bez większego wahania wybraliśmy Chatkę Baby Jagi oraz gruszkę gotowaną w klarze z sosem cynamonowym z kwaśną śmietaną lub sosem waniliowym.
Igor - Teraz, będąc najedzeni, nieco rozgrzani napojami, oczekując na deser, mieliśmy czas aby porozglądać się po wnętrzu. Wspomniane na początku, witające od samego progu kiczowate gęsi, mieliśmy cały czas na widoku. Jak już wspomniałem, z pozostałą częścią wystroju, już nie jest tak łatwo.
Asia - Doszliśmy do wniosku, że w tym lokalu nałożone są na siebie trzy rozłączne style. Elegancki (kryształowe żyrandole, stoły z obrusami i kieliszkami, krzesła, toalety), wiejski (drewniane schody, bar, coś na kształt fontanny) i fabrykancki... w zasadzie zostały tylko mury i słupy. Elementem dodatkowym są wspomniane już gęsi, gęsi puch porozrzucany tu i ówdzie oraz telewizor (na szczęście umieszczony w dyskretnym miejscu).
Igor - I powiem szczerze, że z wystrojem, z jego oceną mamy największe problemy. Bo jakość, smak i sposób podania jedzenia jest bezapelacyjnie świetny i godny polecenia. Obsługa wyśmienita - dyskretna, fachowa i taktowna. Ale wystrój, można określić eklektycznym, o ile wszystkie jej elementy byłyby równie dobrej jakości. Niemniej kiczowate tytułowe gęsi i ich porozsypywany puch, są... prowincjonalne.
Asia - Wróćmy jednak do naszego deseru, którego nadal (po 30 minutach) nie było... Nerwowo zerkaliśmy w stronę kuchni, która jest otwarta na restaurację, więc można podejrzeć, co akurat jest przygotowywane. Znów zrobiło nam się chłodno. A deserów na horyzoncie nie było. Gdy już prawie porzuciliśmy nadzieję, podeszła kelnerka z dwoma talerzami... i zrozumieliśmy dlaczego trzeba było tyle czekać.
Igor - No właśnie. Można by pomyśleć, że deser jak deser, coś słodkiego i już. Niemniej tutaj nasze dania wyglądały jak małe dzieła sztuki, sztuki kulinarnej.
Asia - Moja gruszka znajdowała się na środku głębokiego talerza, oblana sosami, przykryta kratką z karmelu, pachnąca cynamonem.
Igor - A moja chatka, miała wdzianko z nici karmelowych. Obok na talerzu gustownie rozlane sosy, czekoladowy i wiśniowy. Do tego kilka kandyzowanych wisienek.
Asia - Gdyby było cieplej w Gęsim Puchu, pewnie posiedzielibyśmy troszkę dłużej i może skusili się na kolejny deser. Jednak chłód od okien i drzwi oraz rozpoczynające się na górze urodziny (z mocnym nagłośnieniem i wodzirejem zachęcającym do odśpiewania kolejnych życzeń) skłoniły nas do poproszenia o rachunek.
Igor - Zaraz pojawiła się kelnerka, która oczywiście upewniła się że nam smakowało. Poprosiliśmy o rachunek, a kelnerka spytała się czy chcemy zapłacić gotówką czy kartą. Po chwili przyniosła nam pudełeczko z rachunkiem w środku.
Asia - Dla kogo jest to lokal? Podczas naszej wizyty odbywały się tam 3 imprezy - jedna na piętrze, dwie na parterze (na 5 i 8 osób), stwierdzam, że goście powinni być zadowoleni, gdyż obsługa robiła co mogła aby goście byli usatysfakcjonowani. Można tam też zajrzeć na obiad/ lokację we dwoje (stolik przy kominku). Również rodzice z małymi dziećmi nie powinni się obawiać - Gęsi Puch posiada stoliczki dla najmłodszych klientów. Najmniej widzę tam spotkanie biznesowe - każdego kontrahenta będzie rozpraszała gęś.
Igor - Dwie gęsi! Aha, i takie niestety mało spotykane zachowanie w polskich lokalach - w Gęsim puchu się nie pali. Kto chce przykurzyć dymka musi wyjść na zewnątrz lokalu.

Wydatki:
Filet ze szpinakiem 26.00 zł
Łosoś w sosie 27.00 zł
Chatka Baby Jagi 10.00 zł
Gruszka gotowana 9.00 zł
Herbata 4.00 zł
Mederano blanko 8.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +5
jedzenie: +5
czas: +4
wystrój: +2
czystość: +5


Ogólna ocena:


Gęsi Puch
Łódź, ul. Stefanowskiego 17 (przy al. Politechniki)
tel. 0-42 651-99-99



Wyświetl większą mapę

16 paź 2008

Papa lolo - historyczna pizza


Asia - Już jakiś czas temu Igor wspominał, że chętnie odwiedziłby najstarszą pizzerię w Łodzi - Papa lolo. Postanowiłam zrobić mu niespodziankę, i popołudniowy spacer pokierować tak abyśmy mogli tam zawitać.
Igor - Pizzeria ta powstała 30 lat temu, co skrzętnie podkreśla się na każdym kroku - zwłaszcza na ulotkach i witrynie.
Asia - ... a witryna wygląda jak ze sklepu mięsnego, takiego jaki jest obok. Chyba przez tę witrynę niewiele osób do końca zdaje sobie sprawę, że ta pizzeria znajduje się dokładnie na rogu ul. Piotrkowskiej i ul. Wigury.
Igor - 30 lat tradycji zobowiązuje i w sumie fajnie, że lokal nie przeszedł jakiejś całkowitej metamorfozy. No ale trochę zdecydowania by się przydało, bo wnętrze to totalny misz-masz.
Asia - Zacznijmy od sufitu - zamaskowanego siatką wojskową, do tego podwieszone koła od wozu i żyrandole z greckim wzorkiem. Poszczególne stoliki oddzielone od siebie drewnianymi przegrodami, a zamiast krzeseł są ławy. Na jednej ze ścianie reklama "trink coca-cola", przy barze wiele mrugających reklam i wielki telewizor z włączonym kanałem muzycznym.
Igor - Na jednej ze ścian plakat dużego formatu autorstwa Andrzeja Pągowskiego: Papierosy są do dupy. Fajnie, tylko w lokalu mimo to można kopcić. Szkoda, bo sam palę ale jak mi ktoś dmucha do jedzenia, dostaję szewskiej pasji.
Asia - Gdy już zajęliśmy miejsca trochę trwało zanim podeszła do nas kelnerka i troszkę tak od niechcenia, patrząc w inną stronę podała nam menu.
Igor - A menu to zwykła karta, ale w dobrym stanie (różnie bywało), z lekko startym logo i datą powstania pizzerii. W środku kilka kategorii dań, bo nie samymi pizzami Papa Lolo stoi.
Asia - Do wyboru pizza tradycyjna oraz firmowa (na grubym cieście), do tego kuchnia śródziemnomorska oraz polska. Herbaty, kawy, napoje. Standard, bez rewelacji. Słowem w menu każdy coś dla siebie znajdzie.
Igor - Ale my przyszliśmy tu na pizzę. Szybko wybraliśmy dwie różne, na dwóch różnych ciastach - tak aby móc porównać.
Asia - Zdecydowaliśmy się na firmową Fantazję - sos, ser, szynka, salami, papryka, pieczarki, groszek, kukurydza; oraz na tradycyjną Prosciuto - sos, ser, szynka. Do tego herbata i napój. Kelnerka pojawiła się po jakimś czasie. Przyjęła zamówienie i zniknęła gdzieś w kuchni.
Igor - Po niedługim czasie pojawiła się ponownie z napojami i sosami. Asia w tym czasie była w toalecie.
Asia - ...cóż mogę powiedzieć... toaleta ma tyle lat co lokal. Jeśli będąc w Papa lolo nie musicie z niej korzystać, to nie idźcie.
Igor - W oczekiwaniu na podanie jedzenia, słuchaliśmy muzyki lecącej z telewizora. Dokładniej mówiąc to była włączony program Viva, tak więc co jakiś czas posłuchaliśmy reklam, czasem głupkowatych komentarzy prowadzących. Ogólnie trochę czekaliśmy na te pizze. Pierwsza przybyła ta na grubym cieście.
Asia - Złapaliśmy za sztućce aby spróbować tego grubego cuda... Dla mnie ciasto miało smak domowego placka do pizzy (jeśli ktoś kiedyś próbował zrobić w domowym zaciszu pizzę, i dodał za dużo droży to wie o czym mówię), dla Igora zaś pizzy kupowanej w markecie i odgrzewanej w mikrofali. Na szczęście po chwili kelnerka przyniosła drugi placek. Na bardzo cienkim cieście.
Igor - No właśnie, ta na grubym cieście kompletnie mi nie zasmakowała, natomiast ta na cienkim była już o wiele lepsza. Jednak obie pizze łączyło jedno - ser.
Asia - Wprawdzie roztopiony i żółty, ale bardzo tłusty, kleisty i mało smaczny. Spróbowałam go na obu pizzach i ciut lepiej komponował mi się z plackiem drożdżowym. Szybko więc ustaliliśmy kto - co zje.
Igor - Do pizzy, która w miarę mi smakowała, postanowiłem dodać jedne z dwóch sosów. Standardowo jak w każdej pizzerii sos pomidorowy i sos czosnkowy. Ten pierwszy niestety, standardowo przesycał smak koncentratu, a ten drugi aż za bardzo smak zawdzięczał czosnkowi w proszku.
Asia - Widząc minę Igora zrezygnowałam z sosów. Skupiłam się na tym co miałam na talerzu. I wszystko było dobrze dopóki nie trafiłam na paprykę... konserwową. Przyznam, że nie rozumiem używania konserwowej papryki, gdy nie tak trudno o świeżą.
Igor - Natomiast moja pizza, w sumie nie ma się do czego przyczepić. Równo pokrojona, ciasto wypieczone i cienkie, a składniki smaczne. Rewelacyjna ona nie była ze względu na ser, ale zdecydowanie wykracza poza przeciętną normę.
Asia - Gdy już zjedliśmy, a stolik obok zapalił kolejną serię papierosów postanowiliśmy zakończyć wizytę. Niestety kelnerki jak na złość nie było. Gdy po kilku minutach się pojawiła Igor podszedł do baru aby uregulować rachunek.
Igor - Poprosiłem o rachunek. Kelnerka wstukała wszystkie pozycje w kasę fiskalną i podała sumę do zapłacenia.
Asia - Nie wiem komu polecić ten lokal. Ani wybór oszałamiający, ani jedzenie jakoś specjalnie pyszne, obsługa, wystrój i wrażenia lekko poniżej przeciętnej. Warto chyba tylko pójść żeby zobaczyć, czy smakuje nam bardziej pizza na grubym czy cienkim cieście.
Igor - No może dla świadomości zwiedzenia najstarszego takiego lokalu w Łodzi. Tylko to chyba już za mało, aby chciało się tam wrócić.



Wydatki:
Fantazja 19.90 zł
Prosciuto 17.00 zł
Herbata 5.50 zł
Napój 6.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: +1
jedzenie: +1
czas: +4
wystrój: -1
czystość: +1


Ogólna ocena:


Papa lolo
Łódź, al. Piotrkowska 196
tel. 0-42 636-88-94
www.papalolo.pl



Wyświetl większą mapę

15 wrz 2008

Carte Blanche - tylko galeria


Igor - W naszej ankiecie w poprzednim miesiącu, zdecydowaliście że mamy odwiedzić restaurację Carte Blanche. Choć właściwie powinniśmy napisać Klub Galeria Carte Blanche.
Asia - Umówiliśmy się więc tam zaraz po pracy. Przy tych chłodach, które zawitały teraz do naszego kraju miałam ochotę na ciepłe jedzenie w przytulnej atmosferze.
Igor - Zanim tam poszliśmy, przewertowałem trochę internet. W 2004 roku Newsweek w swoim rankingu przyznał Carte Blanche, tytuł najlepszego wnętrza... Brzmi ciekawie, ale my oceniamy głównie jedzenie.
Asia - Najpierw jednak trzeba trafić do Carte Blanche. Lokal umiejscowiony jest przy al. Piłsudskiego, między Piotrkowską a Sienkiewicza, po tej stronie co hotel czy kino. Jednak wejście jest dość ukryte, bo restauracja ta mieści się w wieżowcu, stojącym za hotelem Ibis.
Igor - I nawet jak się stoi przed witryną, to nie do końca wiadomo gdzie jest wejście. Pierwsze wrażenie? Czemu nikt nie wymienił szyb ani drzwi? Wyglądem, surowcem jak i wykonaniem, nawiązują one do najlepszych lat peerelu. Po wejściu do środka, zupełnie inny świat. Wyczytałem także w sieci, że w Carte Blanche odbywają się wernisaże, no i samo wnętrze wygląda jak jedna z prac Kobro. Ogólnie, dość nietuzinkowe stoły, fotele i ciekawa kładka prowadząca na półpiętrze.
Asia - Ogólnie wystrój troszkę surowy, ale pozwalający wyeksponować znajdujące się na ścianach obrazy.
Igor - Od razu gdy usiedliśmy, podeszła do nas starsza kobieta i podała menu.
Asia - Jedno menu, w czarnej okładce, takie wąskie, długie. Na pierwszej stronie pozycje "lunch ciepły" i "lunch zimny", dalej kilka zup, dania z kurczaka i nawet jedno z kaczki, trochę ryb (w tym pstrąg), desery i kawy oraz przeogromny wybór herbat: biłe, czarne, zielone, czerwone, mieszane + opisy ich działania. Przez moment poczułam się jak w herbaciarni...
Igor - No właśnie - to restauracja czy herbaciarnia? Połowa menu to wszelakie herbaty, podzielone na kolory. Do jedzenia też jest z czego wybrać. Zacząłem więc wertować menu i wybrałem pstrąga smażonego z migdałami podawanego z brokułami.
Asia - Widząc, że chyba dokonaliśmy wyboru, starsza pani wstała z pierwszego przy wejściu stoliczka i podeszła do nas.
Igor - Asi zamówienie zostało przyjęte bez większych problemów, natomiast gdy ja powiedziałem swoje, pani zakręciła nosem i odparła, że ryby mają mocno zmrożone więc będzie trzeba długo czekać. Nie powiedziała przy tym, co oznacza długo. Osłupiałem. Spytałem więc, co może mi polecić. I co mi poleciła? To samo co Asi. Tym razem ja pokręciłem nosem, bo zwykle zamawiamy różne potrawy, aby mieć jakieś porównanie. Poprosiłem o jakieś inne typy...
Asia - Pani zaproponowała Igorowi coś co nazywało się Kofta i było kawałkami wołowiny na szpadzie z sosem czosnkowym, ziemniakami z koperkiem i surówką. Skoro Pani polecała, to Igor się zgodził. Ja miałam dostać Sacz - czyli filet z kurczaka z cukinią, bakłażanem, pieczarkami, papryką z grilla i ryżem. Do tego poprosiłam o herbatę regenerującą (z hibiskusem, różą, nagietkiem, pomarańczą, cytryną, bławatkiem i czymś tam jeszcze).
Igor - Stwierdziłem że dobrze, że może być i czekałem...
Asia - Ja po kilkunastu minutach dostałam herbatę w imbryczku, który stał na filiżance. Czasem w marketach można spotkać takie zestawy, że filiżanka stanowi podstawek dla imbryczka - o ile w domowym zaciszu jest to wygodne, tak w restauracji miałam problem gdzie postawić imbryk gdy nalałam herbatę. Co więcej nalewając troszkę rozlałam... aby móc przetrzeć stół musiałam udać się do toalety po papier, bo serwetek na stołach brak. (Uwaga! Kobiety o wzroście poniżej 150 cm proszone są o noszenie własnego lusterka, gdyż z tego w toalecie nie skorzystają - wisi bardzo wysoko).
Igor - A ja czekałem...
Asia - Po mniej więcej 25 minutach od złożenia zamówienia z kuchni wyłoniła się starsza pani niosąc talerz i zawinięte sztućce dla mnie. Postawiła przede mną dość duży talerz z pokaźną porcją jedzenia. Chciałam zacząć jeść, ale stwierdziłam, że poczekam na Igora. W lokalu jest dość chłodno, więc stwierdziliśmy, że zacznę zanim danie wystygnie.
Igor - A ja czekałem... oglądając wypalone dziurki w kanapie
Asia - Moje danie wyglądało całkiem apetycznie, na środku spory kopczyk ryżu, dookoła sos z mięsem i warzywami. Chociaż teraz właśnie zaczęłam się zastanawiać gdzie w daniu były pieczarki, ale w momencie jedzenia jakoś mi to specjalnie nie przeszkadzało. Mimo iż całość była suto przyprawiona czerwoną papryką - danie nie było ostre. W sam raz na smak (chociaż ryż bym osobiście troszkę dosoliła).
Igor - A ja czekałem...
Asia - Zbliżałam się powoli do połowy mojego dania
Igor - A ja czekałem... słuchając przebojów radia Złote Przeboje
Asia - Z zaniepokojeniem patrzyłam na starszą panią, która w najlepsze czytała sobie gazetę przy jednym ze stolików i kucharza, który palił papierosa siedząc obok niej. Ja już prawie kończyłam, a nic nie zapowiadało pojawienia się dania dla Igora
Igor - A ja czekałem...
Asia - Skończyłam jeść, dopiłam herbatę. Minęła równa godzina od momentu naszego wejścia do Carte Blanche. Zjadłam, najadłam się, a Igor sobie oglądał ściany.
Igor - Postanowiliśmy przestać czekać. Podszedłem do starszej Pani aby uregulować rachunek.
Asia - Zwątpiłam... czyżby pani zapomniała co zaproponowała Igorowi?
Igor - No najwyraźniej. Ale za późno, ja przestałem już czekać. Z niesmakiem, z dobrze pooglądanym sufitem, ścianami, fotelami, stołami, oknami i talerzem Asi, wstałem i poszedłem po rachunek. Okazało się, że także na nim zabrakło mojego zamówienia. Nie wiem, ale mnie wydałoby się dziwne, że przychodzi dwójka osób, a tylko jedna cokolwiek zamawia i spożywa. Ja bym się przynajmniej spytał, czy aby na pewno nic ta druga osoba nie chce. No ale nie mówmy co bym ja zrobił, a co zrobiła obsługa Carte Blanche - a nie zrobiła nic aby choćby zaprosić na ponowne odwiedziny tego lokalu. I szczerze mówiąc ja nie chcę, nic mnie tu nie przekonało ani urzekło. Może jak będzie jakiś ciekawy wernisaż, to wrócę, ale jeść nie zamierzam! Po co mam marnować czas na czekanie?
Asia - Dla kogo jest to lokal? Dla artystów chcących zrobić wystawę. Obsługa, jedzenie ani sposób podania herbaty nie urzeka. Ploteczki, spotkanie biznesowe, rodzinny obiad? Nie - nie widzę tu żadnego z takich spotkań.
Igor - No więc po co można wejść do Carte Blanche? Może tylko po to, aby zobaczyć nietuzinkowe wnętrze. Ale to już tak od kilku lat jak sądzę, a to jednak za mało aby zachęcić ludzi do przyjścia do, bądź co bądź, restauracji. No więc proszę mi powiedzieć / napisać - dlaczego nas tam wysłaliście?

Wydatki:
Sacz 17.00 zł
Herbata (400 ml) 7.00 zł

Ocena (skala od -5 do +5):
obsługa: -4
jedzenie: 2
czas: -2
wystrój: 3
czystość: 1


Ogólna ocena:


Carte Blanche
Łódź, al. Piłsudskiego 9
tel. 0-42 631 03 37



Wyświetl większą mapę

PokazuJemy czytelników strony